 |
We never give up! Eden for Beyblade's Fans!
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
tekeli
Moderator

Dołączył: 03 Cze 2007
Posty: 196
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Płockowo
|
Wysłany: Nie 23:10, 17 Cze 2007 Temat postu: Pech. |
|
|
Ktoś musi zacząć dawać w końcu fafy.
To będzie taka jednoczęściówka, próbka dla osób, które jeszcze moich "dzieł" nie miały okazji widzieć (parę z nich jest na bakutenie). Krtóka, ale napisana jednej nocy. I może nawet nie grafomańska ;)
Miłej lektury!
__________________________
Zapewniam was, że gdybyście spotkali mnie przypadkiem na ulicy, nie zwrócilibyście na moją skromną osobę uwagi. Ale nie będę siebie opisywać, bo nie o to tu chodzi.
Od najwcześniejszych lat chciałam uprawiać jakiś sport wyczynowo. No, wiecie: bieganie przez płotki, przepłynięcie basenu w cztery sekundy, wykop piłki tak, by poleciała poza stadion. Chwała i gloria zwycięzcy. To były moje dziecięce marzenia. Fajne, prawda?
A właśnie ze nie fajne.
Od pierwszych prób prześladował mnie pech. Mogłabym występować w programach typu "To niesamowite!". Na wszelkie przyrządy sportowe działam jak magnes na pinezki. Już w przedszkolu, podczas gry w dwa ognie piłka zawsze trafiała mnie jako pierwszą. Nawet jeżeli została rzucona w zupełnie innym kierunku. Z niewytłumaczalnych przyczyn głowa cierpiała najbardziej.
Im bardziej rosłam, tym było gorzej.
Mam ładne, silne nogi - dlatego wylądowałam w związku lekkoatletycznym, w drużynie biegów przez płotki. Było to całkiem fajne, nie powiem. Biegałam szybko i podobno miałam być nadzieją na wygranie zawodów wojewódzkich. Jednak płotki, nawet przyśrubowane do podłoża albo przygniecione paroma pustakami, przysuwały się do mnie. Pojawiały niewiadomo skąd tuż przed kolanami. Odruchy obronne brały górę i zamiast skakać nad płotkami – odskakiwałam z lękiem w tył.
W końcu mnie wywalili.
Potem była siatkówka.
W siatkówce jest okrągła piłka, podrzucana do góry.
Resztę dopowiedzcie sobie sami, bo to naprawdę bardzo, bardzo bolesne wspomnienia.
Zwłaszcza dla mojej szczęki, która nadal boli, gdy mówię dłużej niż sześć minut.
Najlepiej szło mi pływanie stylem motylkowym. W wodzie czuję się... się jak ryba w wodzie, choć to banalna przenośnia. Jednak, co najważniejsze - nie było się o co uderzyć. Mimo moich świetnych wyników, sympatii trenera (nie licząc przywalenia mu w łeb, gdy podszedł w przebieralni zbyt blisko z niedwuznaczną propozycją) oraz wielu innych plusów pływania wyczynowego, pech również tam mnie dopadł.
Zaczęło się od tego, że ktoś zostawił deseczkę do nauki pływania w basenie i jakoś nikt tego nie zauważył. Potem były płetwy, w które zaplątałam się podczas obrotu. I tak szło tendencją "coraz gorzej", a w końcu komuś uciekł wózek z wszelaką aparaturą pływacką i wpadł do basenu, prosto na mnie. Kilogramy butli i kostiumów do nurkowania, gąbczastych węży i tak dalej. Prawie się utopiłam, bo sam metalowy wózek przedzwonił mi w głowę i pociągnął w dół jakieś trzy metry.
Uznano, ze dla w własnego bezpieczeństwa powinnam zrezygnować.
Potem próbowałam się czepiać prawie wszystkiego. W odruchu rozpaczy próbowałam nawet szachów i jazdy konnej.
Po jeździe konnej na pamiątkę pozostał mi ruszający się dysk i koszmarne wspomnienie sześciu miesięcy spędzonych w łóżku bez możliwości podniesienia się bez obezwładniającego bólu. Oraz konia skaczącego niczym myszoskoczka.
W szachach zaś miałam marne szanse. Figury odskakiwały mi od dłoni.
Sytuacja dochodziła do absurdu. Nawet podczas lekcji wf-u w szkole piłka musiała, po prostu MUSIAŁA mnie trafić, zwłaszcza kiedy byłam niedysponowana i kuliłam się w kącie, umierając z bólu.
W końcu dałam sobie spokój. Byłam już zbyt nadwerężona, poszkodowana i zasmucona ciągłymi niepowodzeniami, by próbować jeszcze raz.
Moja rodzina i znajomi odetchnęli z ulgą.
Właściwie nie wiem, czemu tam poszłam. Spory wpływ na to miał pewien przystojny młodzieniec o zaskakująco dziecinnej pasji.
Bawił się bączkami.
No, może nie dosłownie. Mówił, że to jest rodzaj sportu: należy nauczyć się panować nad małym dyskiem (chociaż dla mnie to i tak bączek), kręcącym się w czaszy (czyli sporej misce zakopanej w ziemi) na tyle, by nie przewrócił go drugi dysk, kierowany przez przeciwnika. Nie miałam siły obejmować umysłem wszystkich niuansów; jemu wystarczyło, że siedzę z boku, zaciskam mocno kciuki i krzyczę "Dalej, Claude! Dalej!".
Jednak mój ukochany chciał pojechać na mistrzostwa. Zdumiewało mnie, że istnieją jakiekolwiek mistrzostwa takiej głupiutkiej gry; niemożliwe, by świat zdołał tak zdziecinnieć!
Poprosił mnie o towarzystwo - akurat tamtego lata zawody odbywały się w naszym kraju, nie trzeba było urządzać wycieczek do Hiszpanii, Rosji czy Arabii Saudyjskiej. Po prostu wyjść, przejechać kawałek metrem i wejść na widownię jednego ze stadionów. Bliziutko.
Zgodziłam się.
Jak się okazało, na moją własną szkodę.
Stadion był ogromny. Tłumaczyło to w połowie fakt, że zazwyczaj służył do rozgrywania meczów ping-ponga, hokeja na betonie oraz prezentacji sztuk walki.
Teraz pośrodku ustawiona niezwykle wysoki podest. Po obu stronach były podwyższenia ze schodkami, zapewne dla graczy, jak im było... bladerów?, środek okrągłego pola między stanowiskami był przepołowiony szramą - coś się w środku kryło.
Zasiadłam zgodnie z numerkiem miejsca na bilecie. Nie, tym razem nie dałoby się wepchnąć na chama; to zdumiewające, jak wielu ludzi tam było! Cała widownia była zapchana tak, że nawet szpilki nie udałoby się wepchnąć.
Tylko jedna rzecz mnie w tym nie zdziwiła.
Średnia wieku kibiców nie przekraczała piętnastu lat.
Z nikłym zainteresowaniem słuchałam ględzenia komentatora - jakiegoś śmiesznego pajaca w chustce, ustrojonego w luźną interpretację naszego stroju narodowego.
Claude coś szybko mówił, jednak po swojemu - za cicho i ze zbytnim entuzjazmem. Doszło do mnie jedynie to, że to walka finałowa, że teraz wszystko się okaże, i że to szkoda, iż do finału dochodzą prawie zawsze te same drużyny, a co najgorsze, jedna z nich wygrywa od paru ładnych lat, rok w rok.
– To po co w to jeszcze grasz? - zniecierpliwiłam się w końcu.
– To szkoli charakter. - oznajmił mój ukochany z wielką powagą, jakby mówił o rzeczach oczywistych.
W tym roku jego nieszczęsna drużyna odpadła już w drugim starciu.
Dałam spokój.
W końcu, chyba po pół godzinie siedzenia (niestety, nigdy nie jestem na tyle przewidująca by pakować do torebki czytadło) na arenę wyszli jacyś ludzie.
Najpierw wyszli Japończycy. Jakich chłopak machał do tłumów, Claude mu odmachał.
Potem wyszli Rosjanie. Żaden nie machał, byli poważni.
Claude im również pomachał.
Na początku nic nie zapowiadało zbliżającej się tragedii. Jakiś Borys i jakiś Max ustawili się naprzeciw siebie, wyciągnęli wyrzutnie (małe pudełeczka z linką; co ciekawe, Rosjanin miał wyrzutnie w kształcie karabinu), puścili bączki. Kawałki stali i plastiku kręciły się, kręciły...
...i kręciły.
Mój ukochany tłumaczył mi, że ten chce jak najszybciej skończyć starcie, najlepiej niszcząc dysk przeciwnika, ale tamten jest graczem skupionym na defensywie, jednak nie umiałam tego słuchać. Przysypiałam.
Nagle po sali potoczyły się dwa wrzaski.
Coś zaczęło być nie tak, jak powinno.
Bączki zatrzymały się na chwilę w miejscu; coś pośrodku każdego z nich zabłyszczało, zaświeciło i na zewnątrz wypełzły dwa ogromne zwierzątka, półprzezroczyste i lśniące jakąś dziwną siłą. Były niezwykle efektywne, tym bardziej, że miały chyba po trzydzieści metrów wysokości. Syczały, parskały i ćwierkały na siebie.
Patrzyłam zadziwiona. To by tłumaczyło, dlaczego tu jest tyle widowni.
Efekty specjalne...
W pewnym momencie sokół naskoczył na żółwia, schowanego w skorupie. Drapieżnik chciało go stamtąd wyłuskać; nawet uniósł skorupę i poleciał wysoko, wysoko, w górę...
Rozluźnił pazury...
I właśnie wtedy zauważył mnie.
Nie upuścił żółwia. Zawisł w powietrzu, swoje fioletowe patrzałki utkwił w mnie.
Nauczona doświadczeniem wiedziałam, co się święci.
– Musze iść. – oznajmiłam memu ukochanemu i prędko zaczęłam się przepychać ku schodom. Jednak było już za późno – sokół pikował nam mnie, skrzecząc jak potępiony.
Po chwili dołączył do niego żółw.
W fluorescencyjnych ślepiach miały mord.
Dotarłam do schodów i rozpoczęłam sprint.
Oba dyski wyskoczyły z czaszy jednocześnie i pomknęły w moją stronę. Zdumieni gracze poparzyli na komentatora, popatrzyli na siebie, popatrzyli na dyskowe stworki i na koniec zauważyli mnie.
Oni także ruszyli w pogoń.
Za nimi zakłopotana publiczność także mnie spostrzegła. Na szczęście oni nie zaczęli mnie gonić – zaspokoili się wytykaniem palcami i podekscytowanymi szeptami.
Wiedziałam, jak to się skończy. Te ostre jak nóż ząbki wbiją mi się w czaszkę, nawet jeżeli to przeżyję, to dobiją mnie te wielkie potwory. A potem dostaną mnie w łapy dwaj sportowcy, którzy – jak to zwykle ludzie – będą chcieli pomoc. Co pewnie będzie najgorsze ze wszystkiego.
Szczerze, to ja tego wszystkiego nie zdążyłam wtedy pomyśleć. Po prostu uciekałam, ile sił w nogach.
Po schodach.
W górę.
Szybciej.
Drzwi!
Zamknięte drzwi!
Kopniakiem je, kopniakiem...
Nie idzie.
Szybciej!
Są na moim karku!
Zamknięte?
A może klamkę nacisnę?
Poszło.
Wyleciałam jakby mnie sam diabeł gonił na holl, potem przed budynek, potem ulicami, chodnikami, przez czerwone światła, przez trawniki, przez pojedyncze boisko koszykówki, aż wpadłam w jakiś ślepy zaułek. Nadzieja opuściła mnie do szczętu. Czekałam już tylko na to, co nieuniknione – najgorszy sportowy wypadek mojego życia.
Jednak on nie nadchodził.
Wpadło mi do głowy, że mogli mnie zgubić. Że te bączki nie mogą kręcić się tak długo, jak ja biegłam! Fizyczna niemożliwość. Nawet Claude nie umiał utrzymać kręcącego się bączka dłużej niż kwadrans.
Musiałam to sprawdzić, bo jaki sens ma ukrywanie się przed własnymi urojeniami?
Z której strony przyszłam? Z lewej? No to patrzymy na lewo...
Przysunęłam się ostrożnie z plecami przy murze, wystawiłam badawczo głowę, tak, by zobaczyć co się tam dzieje...
...I wtedy mnie dopadło.
Obudziłam się później. Czy wiele – nie wiem.
Nade mną schylała się jakaś twarz. Trochę rozlazła, z orlim nosem i marsem na czole, przykryta krótką, kompletnie siwą czupryną.
– Ana nie ubit’- stwierdziła skrzekliwym głosem.
– You know I don’t speak Russian! – poskarżył się jakiś inny głosik. Mały blondynek.
Nad łbem Ruska niebo było podejrzanie fioletowe. I patrzyło na mnie.
Uznałam, że lepiej ponownie zemdleć.
Drugie przebudzenie było milsze.
Było łóżko szpitalne, była kroplówka, był bandaż na głowie i paskudna, biała nocna koszula o kroju worka na kartofle.
Była kobieta w czepku czuwająca uważnie przy moim łóżku, urozmaicając sobie czas czytaniem pisma „Mam kretoszczura”, był jakiś staruszek, sączący herbatę za parawanem na metalowym szkielecie.
Był ból w całym ciele i gwałtowne uczucie osłabienia, ogłupienia, oblepienia i nie wiadomo czego jeszcze. Norma przy ciężkich obrażeniach.
Dałam radę usiąść, czyli było dobrze.
I prawie natychmiast się popłakałam, bo jakieś noże zaczęły mi bezlitośnie ciąć brzuch. Bolało to okrutnie. Po minucie, wbrew sobie, ryczałam jak bóbr. W końcu wzięłam bandaż z szafki obok i sama się zakneblowałam, bo nie znoszę płakać – zbyt głośno ryczę.
I tak to mogło trwać i trwać i trwać i nie miałabym nic na sprzeciw.
Mój ukochany mignął w drzwiach, a potem wskoczył z poduszką obwiązaną różową wstążką. Ku memu zaskoczeniu, nie targał ze sobą kwiatów.
Zapytał, czy się czuję dobrze.
Dopiero potem zauważył bandaż. Bandaże. No i gips.
Wybełkotałam, że czuję się D O S K O N A L E.
I już o nic nie pytał.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
 |
|
 |
Sal
Lider

Dołączył: 09 Cze 2007
Posty: 442
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Międzychód
|
Wysłany: Pon 0:17, 18 Cze 2007 Temat postu: |
|
|
Oj jakbym widziała siebie. Próbuję i próbuje i nic nie mogę dla siebie znaleźć. Fajnie że ktoś umieścił swojego ficka;D Fajnie napisane ^^ ale ja jestem wylewna.. ale już nie myślę bo trochę późno
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
 |
Mao
Blader

Dołączył: 14 Cze 2007
Posty: 118
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Pon 14:53, 18 Cze 2007 Temat postu: |
|
|
Ech...ja też podejmowałam się wielu sportów i potem z nich rezygnowałam. Naszczęście teraz wróciłam do jednego ze starych sportów i jak narazie w nim zostaje. Co do fcika bardzo fajnie napisany i ciekawy.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
 |
Namida
Administrator

Dołączył: 03 Cze 2007
Posty: 1073
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 3 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Mirosławiec
|
Wysłany: Pią 22:53, 20 Cze 2008 Temat postu: |
|
|
Czytałam i wiesz co o tym myślę. A kiedy się doczekam Kniżki na tym forum? xd
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
 |
orcinus-chan
Spamer

Dołączył: 24 Sty 2008
Posty: 187
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 1/5 Skąd: Chełmża
|
Wysłany: Sob 9:43, 21 Cze 2008 Temat postu: |
|
|
Hm ja to za bardzo też za sportem nie przepadam jedyne co lubię to hokej i oczywiście Beyblade..
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
 |
tekeli
Moderator

Dołączył: 03 Cze 2007
Posty: 196
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Płockowo
|
Wysłany: Czw 21:01, 26 Cze 2008 Temat postu: |
|
|
Kniżkę... cóż... <zerk w folder> ... jak mnie znowu popędzisz chyba, bo sama to wiesz, jak mi idzie pisanie ^^'
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
 |
Akinom
Spamer

Dołączył: 20 Cze 2008
Posty: 197
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Czechy
|
Wysłany: Śro 0:32, 02 Lip 2008 Temat postu: |
|
|
Hh fajne w niektorych miejscach niepotrafilam powstrzymac wybuchow smiech (mam nadmiernie wysoka wyobraznie) xd
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
 |
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001 - 2005 phpBB Group
Theme ACID v. 2.0.20 par HEDONISM
|